wtorek, 30 września 2014

Anturaż II czyli czujesz się tak jak cię oceniają.


W takim wydaniu łopoczac nogawkami byłam zmuszona jechac rowerem drugi raz do sklepu. Pierwszym razem poszłam się lansować do naszej galerii. Lans świadomy, żeby nie rzec prowokatorski, odbył się wolnym spacerkiem (obcas 5 cm) po dwóch sklepach. Byłam nastawiona na przyspieszone reakcje personelu i nie omyliłam się w przypuszczeniach. Do sklepu modowego zaglądam czasami i zawsze ubrana jakbym z boiska zeszła - reakcji nie wywołuję prawie żadnej. No, najwyżej ktoś mnie tam od niechcenia zapyta czym może służyć gdy zaplączę się w okolice lady. Tymczasem dzisiaj normalnie mnie osaczono w tym samym sklepie. Każda z obecnych ekspedientek podeszła do mnie z zapytaniem. Każda. Poczułam mieszankę emocji, pomieszałam w wieszakach i poszłam do sklepu młodzieżowego obok. Tam okazałam się być niewidzialną w klasycznym anturażu :D Bardzo młode ekspedientki nie okazały mi ani krzty zainteresowania. Żadnego czym mogę służyć, co podać, czego pani szuka. Może to i lepiej, bo poprzednim sklepie miałam niesmak. Kupiłam spodnie z wyprzedaży za 40 zł.

Wracając modelingowym krokiem czyli zakładając nogę za nogę i kołysząc biodrami (bo uważam, że butom na obcasie należny się jednak jakiś niesportowy krok :D) odbierałam kątem oka wykręcone szyje znajomych panów (takich z ogródka piwnego) i tak sobie rozmyślałam, że porzekadło "jak cię widzą tak cię piszą" nie poddaje się falom osiągnięć cywilizacji jakimi są  dobre wychowanie czy wykształcenie lub przygotowanie do pracy. Przykro się robi jednak czasami gdy jest się ocenianym tylko z wyglądu. Śmieszne i straszne jest to po trosze, bo z jednej strony mój wygląd ze zdjęcia jest wypadkową ubrań z przeceny albo lumpeksu a jedynymi markowymi rzeczami są buty Lasockiego z wyprzedaży i stary, ośmioletni żakiet bebe też z wyprzedaży. Nie przywiązuję wagi skąd mam ubrania, bardziej zależy mi, żeby dobrze się w tym czuć. Nie uważam rzeczy "metkowych" za lepsze od tych ze sklepów niesieciowych. Sieciówki bardzo mnie rozczarowują jeśli chodzi o rozmiarówkę i dbałość o wykończenie odzieży, że nie wspomnę o jakości materiałów użytych do ich produkcji. Czuję coraz głośniejsze wołanie maszyny do szycia. Tym bardziej, ze odkryłam sklep, w którym mają sztruks, flanelę, ryps bawełniany, atłas, aksamit. Pewnie made in China, ale jaka to róznica skoro żakiet sprzed ośmiu lat także made in China?

A po co jechałam na zakazanym rowerze? Po kilogram maki, bo miały być naleśniki.

poniedziałek, 29 września 2014

Pani z biura.

Ponieważ mam chwilowy zakaz poruszania się ulubionym środkiem lokomocji czyli rowerem (no weź nie żartuj, ze te 300 m do sklepu nie możesz!? - Pan Gryzoń) postaram się go wykorzystać na zmianę swojego anturażu ze sportowego na tak zwany kobiecy. Szczerze nie rozumiem dlaczego ubrana na sportowo kobieta jawi się niektórym niekobieco, ale skoro już  nawymyślali tych stylów, to proszę bardzo mogę się przebierać, pod jednym warunkiem; że nikt nie każe mi robić tego kilka razy dziennie. Tego jako nietypowa kobieta szczerze nie znoszę. Na rowerze raczej słabo się jeździ w spodniach ze zwiewnymi nogawkami a jeszcze słabiej w spódnicy. Niby mój rower jest prawie, że miejski, ale po wypróbowaniu w lecie jazdy spódnic owej wiem już , ze rozpiętość tychże nie współpracuje z zasięgiem ruchu moich nóg :D


Z nieodłącznym sportowym plecaczkiem (pewnych spraw nie jestem w stanie zmienić, takich jak preferencja noszenia zakupów na plecach i wolność rąk własnych) pani z biura poszła po dwa mleka i sera pięć deka ;-)



Strasznie cieszę się, że dzisiaj jest już poniedziałek :D



piątek, 26 września 2014

Deszczowo.

Świat zza zasłony delikatnej mgiełki dżdżu przybiera kropelkową postać chorób przenoszonych taką drogą. Chusteczki obejmują nosy, szale otulają szyje, mgła przywiera do policzków nawilżającym kompresem, zakwitły grzyby kolorowych parasoli. Radio szumi wespół z kuchennym okapem. Pachnie rosołem z lubczykiem i czerwoną kapustą. Zaraz będę smażyć jesienny gulasz pełen czerwonej papryki. Mnie tej ostatniej nigdy dość. Jesienią chrzęści w zębach słodyczą lata taka papryka. Wczoraj było trójkolorowe leczo. Taki dzień jest dobry na gotowanie, nie żal spędzić przy kuchennej ladzie całego przedpołudnia. Szykuję jedzenie na wyrost. Z kilku powodów. Bo lubię gotować hurtem, bo lubię mieć czasami "gotowca" pod ręką.
  Jakis chochlik zajmuje się przerabianiem zdjęć w telefonie. Niech mu będzie ;-)


Resztki, jak mawiała moja babcia gieorgini, przykrywa delikatna mgiełka. Lubię jesień nie mniej niż inne pory roku a kto wie czy nie więcej?

Dobrego tygodnia :)

wtorek, 23 września 2014

Filmami jesień się zaczyna.

Film dobry na wszystko. Najbardziej chyba dobry na Złote Tarasy. Ciemna sala ratuje od nieustannie przesuwających się tłumów ludzi, ich głosów i niechcianych dotknięć. Zatopiłam się premierowo w miękkim fotelu z Puchatym u boku i przyznam, że stopniowo rozczarowywałam ostatnim Bessonem.

Nie mogę jednak powiedzieć, że film zupełnie mnie zawiódł. Do pewnego momentu utrzymywał mnie w stanie  zaciekawienia i chociaż daleko mu było do kiczowatości i absurdu z ulubionego Piątego elementu, to oglądałam go z przyjemnością. Jednak końcowy zwrot  akcji przyniósł zawód.



Wybór Pana Gryzonia. Zapewne liczył na sceny - oczywiste pudło, w amerykańskim kinie komercyjnym nie ma nawet co liczyć na nagi biust a co dopiero na sceny ;P No i tak w ogóle nie pamiętam o czym był ten film. Podobno nawet nas rozbawił, podobno zaciekawił. Ale tak w ogóle to nie moja bajka.



To mógł być taki dobry film gdyby reżyserowi nie zachciało się prowadzić go w konwencji filmów z lat 80tych!  Ciekawa historia,  możliwe realia przedstawione w wiarygodny sposób a jednak konwencja, która sprawdzała się trzy dekady wstecz obecnie nudzi i niepotrzebnie przedłuża siedzenie przed ekranem. Może był to zamierzony chwyt nadania fabule oldskulowego sznytu, może. Dla mnie był to zbędny balast kitu dla samego sedna ciekawej historii zamachowców z dżihadu.



Tym razem mój wybór na małym ekranie. Pan Gryzoń zniechęcony początkowymi minutami projekcji poszedł spać, ale nazajutrz, po moim jak to młodzi mówią "spojlerowaniu" przejrzał obraz do końca. Nie było mu łatwo ze względu na lewą część plakatu, ale przyznał, że film chociaż dotyka trudnego tematu, to jednak był wart obejrzenia. No i sceny były ;-D



Dzieci poszły na wojnę. Z całą swoją naiwnością, świeżością, niewinnością i młodzieńczymi nadziejami. Dla mnie to nie jest film historyczny i myślę, że nikt nie powinien na to się nastawiać. To historia młodych, którzy w obliczu okrucieństwa wojny nadal pozostają bezbronnymi młodymi istotami bezradnymi wobec tego co się wokół nich dzieje. Poza tym amerykański rozmach scen w polskim kinie robi wrażenie! Po projekcji ma się wrażenie, ze nawet najbrzydsza kupa gruzów może być romantycznym tłem, ciasny kanał może naprawdę ścisnąć i wciągnąć człowieka, a wybuch bomby jawi się jak apokalipsa wprowadzająca wszystkich w nieme osłupienie. Można się kłócić o wartości tego filmu, o jego przesłanie czy zbytnią nowoczesność w połączeniu  tego co było z tym do czego zwykliśmy przywyknąć w polskich odsłonach filmowych wojny, ale tak pokazaną historię warto obejrzeć właśnie dla tej inności. Zaczęła się w polskiej kinematografii nowa epoka filmów wojennych po prostu.

Pozdrawiam :)

poniedziałek, 15 września 2014

W oparach absurdu.


Po całej nocy z Metallicą ranek wydaje się tak absurdalny i zeskorupiały jak powyższe pralinki znad morza.


I równie abstrakcyjny jak kwitnące mieczyki wespół z zimowitami. Tych drugich nie rwałam na bukiety, bo nie na mojej grządce ci one.

Zakładam, że domowników nie ucieszyłyby obzierańce z mamrańcami na obiad, więc przywoławszy się do porządku wyjmuję już rower i zmykam na zakupy :)

środa, 10 września 2014

Gród Maryi.

Jej posąg tkwił we wschodniej blendzie kościoła. Posąg dziwny aczkolwiek imponujący rozmiarem. Ośmiometrowej wielkości Kunststein czyli sztuczny kamień składający się z zaprawy murarskiej wzmocnionej końskim włosiem został w końcowej fazie pokryty kolorową mozaiką. Dziś w tym miejscu nie ma już płaskorzeźby patronki zakonu, która na starych zdjęciach http://www.materdei.org.pl/zdjecia z wyglądu przypomina błyszczącą Gaździnę Podhala, jest pusta blenda.


Na takich powierzchniach można było sobie pozwolić na budowanie odległej o dzień marszu drogi warowni nie martwiąc się o zanik ówczesnej sieci komórkowej składającej się z wieży i ogniska na jej szczycie.  Płasko, więc widać daleko co tam w sąsiednim zamku słychać.



Dziesięć lat upłynęło od naszej ostatniej wizyty w tym największym ceglanym zamku świata i zaraz zauważyliśmy zmiany. Dzisiaj bilety kupić można w dobudowanym nowoczesnym pawilonie, który wyposażony jest w  toalety, szatnie i małą gastronomię. Kolejka mimo, że "wychodziła" do połowy dziedzińca to jednak posuwała się szybko i sprawnie. Prace remontowe nadal trwają.



Słit maswerk?, a czemu nie ;-)

Wygódka mistrza.

Podsłuch - z drugiej strony muru kratki przykryte były jakimś gobelinkiem a komtur i tak z wszystkim był na bieżąco.


Żebyśmy nie myśleli czasami, że ogrzewanie podłogowe to wynalazek naszych czasów - oni to juz mieli mimo, że wieki średnie zwykło się nazywać zacofanymi.

Kapłon z rożna na dziko raz, bochen chleba i kruża reńskiego! - okienko do wydawania posiłków było w stanie pomieścić  nie tylko takie drobne zamówienia.


 Dbałość o szczegół choć nie tak nagminna jak w rokoku ale jednak była.


I żebyśmy czasami nie myśleli, że oni na jakichś marnych wałachach - fiatach jeździli! Kto wie czy rumak Wielkiego Komtura nie miał na drugie imię Irarref?


Obejrzeliśmy przezacną kolekcję biżuterii wykonanej z bałtyckiego kamienia.


  Część naszych zachwycała się nie mniej świetną wystawą rynsztunku oraz broni siecznej, palnej czy inaczej zabijalnej.


 Z rozwianymi romantycznie włosami ganialiśmy za zażywnym przewodnikiem po krużgankach, podcieniach, podziemiach, wykuszach, basztach, dormitoriach, bastionach i wieżach łapiąc wiadomości o tamtych zamierzchłych czasach. Zamek mógł się bronić dwa lata bez żadnych dostaw żywności z zewnątrz. Wyposażony w młyn, spichrze, kuchnie,piekarnie, warzelnie piwa i mennicę za nic miał długotrwałe oblężenia. Jak byłeś Krzyżakiem, to wstawałeś przed świtem, pędziłeś do kościoła (który zwiedzaliśmy jako jedni z ostatnich - będzie on teraz kilka lat odrestaurowany i zrekonstruowany) gdzie być może jeszcze kapkę snu złapałeś jeśliś był wyższym rangą, boś mógł usiąść w wygodnej stalli, gdzie klęcznik był blisko ławki byś nie grzmotnął na posadzkę w środku "Pater noster". A potem biegusiem do roboty, nie ma to tamto, trza było rządzić, zbroić i radzić. Wypas był dopiero w południe i choćby nie wiem jak się starał, to nie można go było nazwać "lanczykiem". Jadało się pieczyste, ryby, pieczywo, ciasta, sery o pijało tylko piwo lub wino - chwała Najświętszej Panience za to lecz przepis był podyktowany raczej z prozaicznej przyczyny - surowa woda mogła być skażona nieczystościami, bo czego jak czego ale kanalizacji nie wymyślili w swych zamkach, jechało to wszystko do fosy lub na wroga co stał u bram. Tak czy siak dostawałeś bracie jeszcze kolację ale flakami ci szarpało podczas 120 dni postnych kiedyś to tylko w południe mógł najeść się do syta, a i to zazwyczaj ryb tylko.


Zachwycaliśmy się przemyślną oszczędnością surowca ceglanego, która to budowniczym nakazywała stawiać dwie ścianki z cegły między drewnianymi palami a przestrzeń pomiędzy wypełniać innymi materiałami. Na koniec elementy rusztowania usuwano a brakujące cegły wmurowywano w miejsce pali. 


Gotyk ma elegancję nieskażoną nadmiernym zdobnictwem, strzelistość smrekowego lasu i harmonię prostoty. Nie wiem jak mogliśmy porzucić ten styl!



Zamek jak zamek ale te sufity! 




Oddalamy się od  ceglanej siedziby dawnych rycerzy, mijamy jeszcze miniaturę zamku na placu zabaw


by zgłębić się w leśne obszary poprzetykane gdzie nie gdzie rzekami i jeziorami. 








piątek, 5 września 2014

Lwów miasto.


Nie można było siedzieć tylko i patrzeć jak za szybami samochodu miga historia własnego kraju. Każda okazja jest dobrą chwilą na odbycie lekcji tego przedmiotu. Byłam w Gdańsku  latem, chyba 81r. Rodzice ciągle mówili o "trzech krzyżach" i chociaż mało z tego rozumiałam, to czułam, że mówią o sprawach ważnych.

I chociaż naszym synom jeszcze trudniej zrozumieć wagę tamtych czynów, to jako rodzice nie wyobrażamy sobie minąć  tylko z wykrzyknikiem "o patrzcie, czołg!" Zresztą to w ogóle nie czołg tylko wóz bojowy.


Ale życie, jak to życie, gna do przodu równolegle do mijanego czasu, więc za kilka chwil pławimy się w wielojęzycznym gwarze targowym.

Nasz parking był w strefie handlu starociami, więc nadal jedną nogą tkwimy w historii, tym razem tej od przedmiotów użytkowych. 




A tu mnie właściciel zbeształ, że fotografuję bez jego zgody! Nie wiem czy miał na myśli swój zbiór czy siebie (stał gdzieś tam za rockiem) ale szybko mu odparłam,że nie ma wywieszonej informacji o zakazie fotografowania na stoisku .

Zaglądamy do Hali Targowej pod którą odkryto pierwsze fundamenty kościoła św. Mikołaja z XII w.



 Idziemy sobie niespiesznie gdzie nas oczy i ciekawość poniosą czasami przymuszeni zadrzeć głowę baaardzoo wysoko.

Nic nie zrobiło w dzieciństwie większego wrażenia na mnie jak oglądanie sklepienia kryształowego od drugiej strony. 

Patrząc na zabytki architektury gotyckiej ciągle zadaję sobie pytanie jak to możliwe,że ludzie tworzyli tak monumentalne a zarazem lekkie budowle używając tak niezaawansowanych technologii? 159 lat budowy (pewnie tylko Sagrada Familia może się przymierzyć do pobicia tej liczby współcześnie?) przerywanej wojnami lecz wznawianej i definitywnie ukończonej w 1502r. Ogrom tej bazyliki można zobaczyć dopiero kiedy się w niej postawi stopę, prawie wszystkie zdjęcia, które tam zrobiłam pomniejszają jej faktyczne wymiary, no może poza tym;

Jedne z siedmiu "drzwiczek" do świątyni - wyższy model ma 178cm.


Zegar ten nosi na sobie krwawy ślad legendarnego romansu. Ówczesny mistrz - zegarmistrz został zasztyletowany przez burmistrza Gdańska z bardzo prozaicznej przyczyny; kochała się w nim burmistrzówna i kiedy ojciec wytropił do kogo panna z godnego kupieckiego rodu wzdycha chciał z pętakiem-rzemieślnikiem słowo przegadać.Ten jednak na rusztowaniu tak był zajęty dłubaniem w mechanizmie zegara,że zignorował szanownego pana. Burmistrz krewkim był człowiekiem, wspiął się na rusztowanie i bez zbędnych ceregieli wbił zegarmistrzowi sztylet w plecy - a co! nie będzie mu łachmyta córci bałamucił. Zegarmistrz spadając z góry zrujnował cały misterny mechanizm, który pokazywać miał;
 W pierwszy kręgu wpisane są litery dzienne, oznaczające dni tygodnia. W drugim daty w systemie rzymskim. W trzecim cisioianus, czyli skrócony kalendarz z wykazem świętych, w postaci łacińskich heksametrów. Następnie namalowane są cztery poczwórne kręgi, podające daty nowiu dla lat 1463/1538. Kolejno są w nich wypisane: złota liczba rok, godzina, minut y oraz instrukcja sposobu odcztywania w języku łacińskim i niemieckim. W następnym pierścieniu umieszczony jest stopieńsłoneczny, czyli kolejne dni znaku Zodiaku. W następnym, drugim od środka, mamy pełniejszy kalendarz świętych i wskazówki dotyczące pierwszeństwa dni liturgicznych. Wreszcie krąg wewnętrzny zawiera tzw. litery znaków miesiąca synodycznego, od nowiu do nowiu. Na małej tarczy umieszczone są dane dotyczące roku. Ukazują się one w okienkach, a więc: a) rok - dwie ostatnie cyfry, b) cykl słoneczny 28-letni, c) i d) litera niedzielna - dwa pierścienie, gdyż w latach przestępnych występują dwie litery, e) złota liczba - lata dzielone na cykle księżycowe 19-1etnie, f) tzw. embolizm czyli lata, w których wprowadzno miesiące przestępne, g) i h) odstępy w tygodniach i dniach, poczynając od Bożego Narodzenia do ostatniej niedzieli przed Środą popielcową, i) indykt rzymski. czyli 15-letni cykl podatkowy Konstantyna Wielkiego.

Skopiowałam ze strony bazyliki, ponieważ umysł mój słaby, dwudziestopierwszowieczny nie jest w stanie ogarnąć bogactwa tychże wskazań a już zupełnie ogłupiał na wieść o piętnasto- letnim cyklu podatkowym Konstantyna Wielkiego :DDD

 Najmniej trudności przysporzyło mi rozpoznanie Raju na szczycie konstrukcji. Pod nimi czterech Ewangelistów i 12 apostołów. Sama tarcza zegara także jest dziwna - dwa razy 12 godzin - południe u góry, północ na dole i weż tu człowieku dopatrz się która godzina ;-)

Zwiedzaniu bazyliki towarzyszyły objaśnienia Puchatego w kierunku Houdiniego "O tym bedziesz się uczył w gimnazjum, ten obraz będziesz musiał opisywać na polskim, tamten zresztą też. Współczuję ci, bo oni w tym średniowieczu mieli jakąś pokręconą symbolikę i we wszystkich malowidłach są jakieś biblijne konteksty i inne śmoje-boje. Strasznie to było męczące!" 
Houdini podejrzliwie rzucał okiem na rzeczone tryptyki i wzruszał ramionami.


Bo czy nie lepszym zajęciem jest, zamiast napawania się sztuką, próba otwarcia którejś z krypt?


Podczas gdy matce oczy rozbiegały się we wszystkich kierunkach, gdy próbowała prowadzić wykład o miejskich zabytkach robiąc równocześnie zdjęcia i patrząc gdzie się stado rozbiega

oni stanęli w pełnym zachwycie tu i żaden Dwór Artusa, Neptun, dom Uphagena z drzwiami jak od szafy, bramy miejskie ani inne cuda nie zwabiły ich do dogłębnego zwiedzania jak
 dobrze znane postaci, którymi rodzice z poprzedniej epoki karmili swe pociechy kiedy z pieluch wyrastały :D
 Musieliśmy tam wejść! Na ekspozycji odkryłam swój dziecięcy zestaw cukierniczy; wałek, dwie metalowe formy tortowe, kilka plastikowych foremek do wycinania ciastek - większość zabawek musiałam objaśniać jeśli chodzi o szczegóły użytkowania, bo nie mieli pojęcia co się robiło z takim plastikowym wrzecionem na dwóch sznurkach zakończonych uchwytami. Bila, dzieci, to jest latająca bila. Moja była niebiesko -biała.


W końcu dali się oderwać od plastikowych, ruchomych węży, bajek na slajdach, kolekcji pachnących gumek, chińskich piórników na magnes, fantazyjnych strugawek do ołówków, tornistrów, autek na sterowanie (z kablem?! ale, że jak? trzeba było za tym latać?)


by z uporem maniaka przystawać przy każdym mimie


piłkarzu


i niewyraźnym gościu w krzykliwej koszuli, który natrętnie zasłaniał dojście do na pewno wyśmienitych gofrów!

Nie żądni historii, ni architektury - chcieli igrzysk, więc ich czasowo porzuciłam.



A kiedy już się napatrzyli do syta na kuglarstwa, nakupili książki z autografem to w końcu dowlekliśmy się do żurawia.

Ale dlaczego on tak zmalał? I chodniki jakby też ktoś zwęził? Co jest?


To jest zdjęcie z Westerplatte, serio tak tam było. Ciemno jak w... porcie po zmroku :D


Lampa rzęziła ostatkiem sił a my błąkaliśmy się nieoświetlonymi ścieżkami świecąc resztką energii z telefonów.

Dlaczego moje stopy były czarniejsze? Bo zbliżała się północ?


Miasto lwów pożegnaliśmy następnego, pochmurnego dnia trochę żałując pana Wojtka, który tam tkwił na Długim Targu boso w strugach deszczu.